Rząd kamienic wybudowanych w latach 20. XX wieku przy Bryggjubakki zdobi Vágsbotn – portową dzielnicę Tórshavn. Niegdyś w budynkach nawiązujących charakterem do kopenhaskiego nabrzeża Nyhavn mieściły się kompanie handlowe. Ich nazwy nadal widnieją na kolorowych elewacjach. W jednym z takich miejsc – w dawnej siedzibie firmy Poul Hansen Heilsøla, działa obecnie restauracja The Tarv (www.thetarv.fo).
„Tarvur” to po farersku byk – nic więc dziwnego, że zwierzę to widnieje w logo lokalu. Chociaż restauracja działa na stołecznej scenie kulinarnej już od dobrych kilku lat, w kwietniu miałam okazję odwiedzić ją po raz pierwszy, zaś tydzień później pojawiłam się tam ponownie z zagranicznymi gośćmi. Te dwie wizyty różniły się od siebie na tyle drastycznie, że ostatecznie zaczęłam zastanawiać się, czy rzeczywiście odwiedziłam to samo miejsce.
Dwupiętrowe wnętrze ma charakter portowo – industrialny, jednak ciepłego klimatu nadają mu drewniane podłogi i ściany, szklane dodatki oraz przyjemne dla oka oświetlenie w stylu loftowym. Wystrój dobrze oddaje klimat starej części Tórshavn oraz portowy charakter miasta. Chłodziarki do przechowywania wina oraz wiszące nad barem jamony i skerpikjøty przypominają nam, że jesteśmy w restauracji, a nie w dawnym składzie handlowym Poula Hansena.
Pierwsze odwiedziny w The Tarv wraz z mężem i znajomymi okazały się sukcesem. W lokalu nie było tłumów, a kelnerzy i kelnerki sprawnie radzili sobie z obsługą. Menu mieściło się na jednej kartce formatu A4, a w karcie znalazły się dania mięsne, jak i rybne, z czego spis tych pierwszych był dominujący. Kolację rozpoczęliśmy drinkiem Pisco Sour, który jest flagowym peruwiańskim trunkiem. Okazało się, że farerskie pisco bynajmniej nie ustępuje smakiem i jakością temu peruwiańskiemu.
Następnie z menu przystawek wybraliśmy dorszowe języczki (lippur) oraz przegrzebki. Małże świętego Jakuba zaserwowano na oryginalnych muszlach, a na talerzu dodatkowo znalazła się ćwiartka cytryny oraz bruschetta. Z kolei trzy sztuki języczków pojawiły się w towarzystwie kaparów i ziół. Przystawki okazały się wspaniałym wstępem do głównej części kolacji.
Jako danie główne wszyscy zamówiliśmy polędwicę tenderloin urugwajskiego pochodzenia o średnim stopniu wysmażenia. Jako dodatki wybraliśmy sałatkę z awokado oraz pieczone ziemniaki z dressingiem majonezowym. Całość złożyła się na wspaniałą ucztę, której elementy idealnie się ze sobą komponowały. Smak mięsa doskonale podkreślał argentyński malbec, przy czym jedna butelka okazała się niewystarczająca.
Wielce smakowitym finałem był deser crème brûlée, podany z kawą i koniakiem. Lokal opuściliśmy najedzeni i zadowoleni, a The Tarv od razu wylądował w czołówce moich ulubionych miejsc w Tórshavn.
Nic dziwnego, że kiedy tydzień później gościliśmy zagranicznych kontrahentów, The Tarv wydał się oczywistym wyborem na smaczny posiłek w wyjątkowym miejscu. Niestety, druga wizyta okazała się katastrofą – głównie za sprawą opieszałej i niezbyt grzecznej obsługi. Już na wejściu młoda kelnerka poinformowała nas, że zarezerwowany stolik mamy do dyspozycji na czas trzech godzin. Pomyśleliśmy, że to aż nadto na kolację. Z pewnością by tak było, gdyby nie fakt, że na złożenie zamówienia czekaliśmy… 40 minut. Było to zadziwiające, zważywszy że obłożenie stolików nie przekraczało trzydziestu procent.
Tym razem na przystawki wybraliśmy tradycyjną fermentowaną baraninę skerpikjøt, która – ku mojemu zdziwieniu, bo nie każdy lubi ten farerski specjał – zdobyła uznanie naszych gości. Ja zdecydowałam się na bezpieczną opcję w postaci madagaskarskich krewetek-gigantów, podanych z majonezem wasabi. Uwaga spoiler: było to najsmaczniejsze danie tego wieczoru. Tuż po przystawkach nastąpiła nieplanowana pauza – na podanie dań głównych czekaliśmy równo godzinę!
Obsługa zdawała się nas kompletnie ignorować – przez blisko sześćdziesiąt minut nikt nie pofatygował się, by zaproponować chociaż napoje. Wreszcie kontrahentka wzięła sprawy w swoje ręce – zapytała mijającego nas kelnera o przyczynę tak długiego oczekiwania. Ku mojemu zażenowaniu, chłopak nie odezwał się nawet słowem. Zrobił jedynie spłoszoną minę. po czym najzwyczajniej w świecie... uciekł!
Po godzinnym oczekiwaniu wreszcie zaserwowano nam dania główne. Tym razem była to ryba żabnica z puré z batatów i melona oraz stek z 43-dniowej wołowiny galicyjskiej. Podczas zamawiania mięsa poprosiłam o średni stopień wysmażenia. Jednakże kelnerka zasugerowała medium rare, ze względu na specyfikę mięsa. Postanowiłam jej zaufać i… popełniłam błąd. Mięso było praktycznie surowe, gumowe. Z dwóch kawałków, jakie znajdowały się na talerzu, z trudem przebrnęłam przez jeden. Podobne wrażenia miał mój mąż, który także zostawił jeden ze swoich płatów wołowiny. Było to przykre doświadczenie, zwłaszcza że ta 43-dniowa galicyjska nieprzyjemność kosztowała aż 445 DKK za porcję.
Rozważaliśmy zamówienie deserów, ale niestety kończył się nasz czas zajmowania stolika. Nie chcieliśmy ryzykować – kto wie, być może na kawę i coś słodkiego przyszłoby nam czekać kolejną godzinę.
The Tarv opuściliśmy zniesmaczeni – przede wszystkim obsługą. Szkoda, bo lokal umieściliśmy w spisie stołecznych restauracji w przewodniku turystyczno-kulturowym po Wyspach Owczych. Wizyta w tym przybytku niestety potwierdziła moje wcześniejsze obserwacje – uważam, że serwis to najsłabsze ogniwo farerskich restauracji. W role kelnerów i kelnerek na Wyspach Owczych wcielają się głównie ludzie młodzi, często nastolatkowie. Brakuje im doświadczenia w zawodzie, pokory oraz restauracyjnego obycia. Nie bez znaczenia jest również brak kultury dawania napiwków na archipelagu, co nie działa motywująco na obsługę.
Reasumując, po dwóch wizytach traktuję The Tarv z rezerwą, gdyż jest to dla mnie lokal nierówny. Z pewnością wiele wody upłynie w wodospadzie Múlafossur, zanim ponownie odwiedzę to miejsce.
Fot. Kinga Eysturland
W y d a w c a :
KONTAKT Z NAMI
PCIT TRAMP
Iwaszkiewicza 67/8
70-786 Szczecin
Tel. +48 91 432 08 37
www.wyspy-owcze.pl
www.zewpolnocy.pl
Numer konta:
35 1140 2017 0000 4502 1307 1981